19 kwi 2020

Rozdział 9

''Moja samotność zabija mnie. Muszę ci wyznać, że wciąż wierzę. Gdy nie jestem z Tobą, tracę zmysły. Daj mi znak, poderwij mnie kochanie jeszcze raz. Jesteś powodem, dla którego oddycham. Pokaż mi, jak chcesz, aby było. Powiedz mi kochanie, bo muszę to teraz wiedzieć...'' 
 ~*~
  Mimo, że myśli Cristiano powinny skupić się na zbliżającym się meczu, były zupełnie gdzieś indziej. Jego głowę opanowała piękna barmanka. Wiele razy analizował czy przyjmie propozycję. W rzeczywistości nie potrzebował agenta, bowiem miał jednego i zaufanego od początku swojej kariery. Jednak uważał to za doskonały pretekst by zbliżyć się do Florence. Kiedy zaczęłaby dla niego pracować musieliby spotykać się właściwie każdego dnia, dyskutować o nowych kontraktach, kampaniach reklamowych. Idealny sposób by rozkochać w sobie tajemniczą blondynkę. Owa tajemniczość tak go fascynowała. Każda kobieta na jego drodze była jak otwarta karta, od razu informowała czego tak naprawdę pragnie. Dzięki znajomości z nim miały możliwość na pięć minut sławy za sprawą brukowców, które śledziły życie piłkarza. On przyzwyczaił się do tego, co pisze prasa. Z resztą nigdy nie brał głęboko do siebie opinii innych ludzi. Gdyby wiele lat temu posłuchał nauczycieli i porzucił piłkę na rzecz lepszych ocen, dziś nie zarabiałby milionów robiąc to, co kocha.
  Spojrzał na zegarek. Zostały dwie godziny do rozpoczęcia spotkania z klubem z Andaluzji. Mimo, że Sewilla nie była mocnym przeciwnikiem, nie można było jej lekceważyć. Przyśpieszył bieg. Zawsze w dniu meczu robił rundkę po pobliskim lesie. Uspokajała go natura, napawała dobrą energią potrzebną na wieczór. Jego koledzy z drużyny uważali to za absurd, by tak męczyć się przed i tak wyczerpującą grą. Ale Ronaldo całe życie doskonalił swoje ciało. Chciał dojść do perfekcji. Popołudniowy trening miał być rozgrzewką. Już w głowie układał sobie przebieg spotkania. Jak zwykle planował strzelić kilka goli, ale nie chciał być bierny w obronie. Za to cenili go kibice. Potrafił nie tylko skierować piłkę do bramki, ale i pomagać by nie zrobili tego przeciwnicy.
  Wziął szybki prysznic, zjadł sałatkę przygotowaną przez gosposię, po czym wsiadł w samochód i ruszył prosto na stadion Realu Madryt. Mijał tłumy kibiców zmierzających w to samo miejsce. To nie do uwierzenia ile ludzi przychodzi na każdy mecz.
  Uśmiechnął się widząc kolegów z drużyny. Byli jak jedna wielka rodzina. Razem wygrywali, razem ponosili klęskę i razem walczyli z atakami prasy.
  -Gotowy na dzisiejszą rozgrywkę?
 -Przecież wiesz, że tak. Pójdzie łatwo - odparł Ronaldo przybijając piątkę najlepszemu przyjacielowi.
  -Zawsze  jesteś taki pewny, Cris - odezwał się stojący w pobliżu Sergio śmiejąc się.
  To była prawda. Portugalczyk od małego był nie tylko pewny siebie ale i tego co robi.
  Kiedy wszyscy byli już przebrani w stroje piłkarskie do szatni wszedł trener. Starszy Hiszpan miał jak zwykle poważną minę. Nigdy nie dał sobie wejść na głowę, czym zyskał szacunek całego zespołu. Znów rzucił do swoich zawodników słowa otuchy. Wiedział, że są faworytami.
  Spotkanie rozpoczęło się punktualnie. Wrzask kibiców rozniósł się za pierwszym gwizdkiem. Skandowali imię Ronaldo, wierzyli w niego, kochali go. Ten nie chciał być dłużny. Już po kilkudziesięciu sekundach odebrał piłkę zawodnikowi Sewilli. Zrobił swój popisowy obrót w stronę bramki przeciwników. W zawrotnym tempie znalazł się w odpowiednim miejscu. Oddał strzał. Mocny. Prosto w róg bramki. Tym razem jednak obrońca był szybszy. To nie zniechęciło Cristiano. Nauczył się, że to, czego się pragnie nie przychodzi od razu.
  Tak minęła pierwsza połowa spotkania. Kilkanaście strzałów Portugalczyka, żadnego trafienia. Podobnie po drugiej stronie murawy. Mecz był emocjonujący mimo znacznej przewagi klubu z Madrytu. Brakowało jednak najistotniejszego elementu - gola.
  -Chłopcy, co się dzieje? - zapytał trener w przerwie. Nie był zły. Trzeba było tragicznej gry by wyprowadzić go z równowagi.
  -Póki co nie jest źle, nie przegrywamy - zaśmiał się Marcelo. To on w drużynie robił za śmieszka. Każdego potrafił rozbawić swoimi słowami.
  -Owszem, jednak od mistrzów Hiszpanii oczekuje się lepszych rezultatów - odgryzł się starszy.
  -Trenerze, wygramy. Cris to załatwi - kapitan drużyny poklepał trenera po plecach, po czym całą ekipą wrócili na murawę.
  Nim zabrzmiał gwizdek sędziego zawodnik z siódemką na plecach był myślami gdzieś indziej. Zastanawiał się czy Florence ma zamiar wrócić dziś do pracy po incydencie sprzed dwóch dni. Martwił się jej stanem zdrowia. Chciał jak najszybciej sprawdzić jak się czuje.
   Blondynka towarzyszyła mu w głowie już do końca meczu. Wbrew pozorom to pomogło zawodnikowi się przełamać. Kilkanaście minut po rozpoczęciu drugiej połowy było już dwa do zera dla madryckiej drużyny. Pierwszy gol padł dzięki doskonałemu podaniu Marcelo, kolejny za sprawą rzutu wolnego. Ronaldo jak zawsze chciał więcej i więcej. Mimo wszelkich starań spotkanie zakończyło się takim wynikiem dając radość kibicom ze stolicy.
  -Cris, chcesz wpaść jutro wieczorem do mnie? Żona zaprasza znajomych na małą imprezkę - zapytał przyjaciel.
  W odpowiedzi jedynie pokiwał głową.
  Właściwie co lepszego miał do roboty. Nie mógł każdego dnia czekać na ruch Flo. Na jej zgodę albo odmowę. Nie rozumiał jak tak szybko zawładnęła jego codziennością.
  Zawsze mógł wrócić do swoich starych nawyków. Ruszyć do klubu, kupić butelkę najdroższego alkoholu i czekać aż tłum fanek znajdzie się u jego boku. Ale nie tego w głębi pragnął. Choć paradoksalnie tajemniczą kobietę poznał właśnie w barze.
  -Jak do tego doszło, że obca mi osoba stała się kimś z kim chcę spędzać każdy wieczór? - jęknął do siebie cicho.
~*~ 
  Minęły dwa dni odkąd Florence widziała się z Cristiano, dwa odkąd Patrick bez znaczącej przyczyny po prostu się obraził i te same dwa odkąd objawił się Jose. Cały ten czas spędziła w domu po kolei analizując znaki dane przez zmarłego. Ta sytuacja była dziwna. Sam fakt, że duch nie chciał udać się do krainy spokoju tak ją zastanawiał. Każdy tego pragnie, taka jest kolej rzeczy, w ten sposób został stworzony świat. By grzeszyć za życia, a potem cierpieć i błąkać się w poszukiwaniu kogoś, kto pomoże się z tym rozprawić. 
  O Jose wiedziała, że był złym człowiekiem. Zrobił coś okrutnego, ale gdyby chciał jej o tym powiedzieć, to już byłby w innym miejscu. Musiała z nim porozmawiać bez jego sztuczek. Wokół krążyło mnóstwo duchów potrzebujących, ale nie mogła im pomóc nie rozwiązując sprawy z mężczyzną. Bowiem dopiero gdy któryś z nich się jej objawił zaczynała się jej praca. Nie mogła na nikim tego wymusić. Już miała z powrotem udać się na grób Jose, gdy przed jej oczami wyrósł Patrick.
  -Kogo ja widzę. Przyszedłeś przeprosić? - rzuciła drwiąco. Kochała swojego niewidzialnego przyjaciela, ale takiego zachowania nie można było puścić płazem.
  -Być może trochę mnie poniosło, ale miałem swoje powody - odparł z poważną miną.
  -Cóż, co to może być?
  -Nie podoba mi się ten cały piłkarzyk. Sprawia wrażenie sympatycznego, ale to może być doskonała gra aktorska.
  Florence się zaśmiała.
  -Więc jesteś po prostu zazdrosny, Pat - uśmiechnęła się chcąc załagodzić sytuację. 
  Po części rozumiała przyjaciela. Miał tylko ją. Jeśli ona by go opuściła, to on musiałby udać się do krainy szczęśliwości, czego za nic w świecie nie chciał.
  -Przypominam ci, że niedawno uciekłaś od toksycznego chłopaka, który na domiar złego zgłosił twoje zniknięcie na policję. Myślałem, że chcesz odpocząć od miłości na jakiś czas, ale ty pakujesz się w kolejną - powiedział oskarżycielsko.
  -Patricku, to prawda, ale zapewniam cię, że przez kilka dobrych miesięcy z nikim się nie zwiążę. Jestem tak samo zmęczona dawnym życiem jak ty. Wiem, że się martwisz, ale zapewniam cię, że nie ma o co - odpowiedziała przytulając widocznego tylko dla niej chłopaka. - Teraz chodź. Czas w końcu poważnie porozmawiać z naszym duchem.
  Cmentarz wyglądał dokładnie tak jak za pierwszym razem. Bez większego problemu odnaleźli zbezczeszczony grób Jose. Zastanawiali się czy znów z wizją przyjdzie jego starsza ukochana. Tym razem było zupełnie cicho. Tak jakby z pobliskich drzew zniknęły wszystkie żyjątka. Florence kucnęła przy pękniętej płycie i dotknęła ją dłońmi. Zaczęła przywoływać zmarłego myśląc o nim nieustannie. To był najlepszy sposób, by duch się zjawił. Żadne zaklęcia tu nie pomagały.
  Tak jak się spodziewała pojawił się po kilku minutach. W potarganych ubraniach wyglądał jakby zginął wieki temu, a nie kilkanaście lat. Nie wyglądał jakby chciał stosować swoje sztuczki. Przypominał teraz blondynce każdego objawiającego się, który pragnie opuścić ludzki świat.
  -Powiedz mi, co tak naprawdę się stało - odezwała się pierwsza.
  -Przyprowadziłaś pomocnika? - zapytał spoglądając na Patricka.
  -Od dawna działamy w duecie - odparł przyjaciel.
  -Cóż, jestem już bardzo zmęczony przebywaniem tutaj. Po piętach depcze mi moja dawna ukochana. 
  -Powiedz więc co takiego zrobiłeś, że nie możesz odejść? Jak umarłeś?
  -Ta suka mnie zabiła. Strzałem prosto w serce. Nie myśl więc, że to ja jestem tu tym najgorszym - rzucił oschle zbliżając się co tylko podburzyło Patricka.
  -Nie wmówisz mi, że zrobiła to bez powodu. Objawiła mi się i wspomniała o okrucieństwie, które wyrządziłeś. Naprawdę chcę pomóc wam obojgu.
  -Będąc pijanym zgwałciłem jej córkę w bestialski sposób - powiedział bez zawahania tak, jakby mówił o czymś przyziemnym. 
  Florence odezwała się dopiero po dłuższej chwili. Była wstrząśnięta tym, co usłyszała. Już od dawna nie miała tak trudnej sprawy. Dwóch wzajemnie nienawidzących się zmarłych mogło spowodować chaos na ziemi.
  -Skoro obie strony nie żyją, nie mogę w klasyczny sposób zorganizować spotkania. Chciałabym więc byśmy spotkali się tutaj we czwórkę za trzy dni po uprzedniej rozmowie z twoją ukochaną. Powiedz mi jak się nazywa.
  -Amarilla. Łatwo znajdziesz jej grób. Liczę, że za owe trzy dni to piekło na ziemi się zakończy - jęknął po czym bez pożegnania zniknął.
  W ciszy wrócili do mieszkania. Razem musieli szykować się na prawdziwe pojednanie. Florence nie była pewna czy da się pogodzić ze sobą osoby, które skrzywdziły się wzajemnie w tak okrutny sposób. Na tym polegał jej dar. Rozwiązywała też spory pozornie nie do przejścia.
  Z namysłu wyrwał ją dźwięk telefonu. Nie znała tego numeru, lecz odebrała.
  -Jak się czujesz? Przemyślałaś już moją propozycję? - usłyszała w słuchawce ciepły głos Portugalczyka.
  Choć na chwilę mogła oderwać się od swojego drugiego życia.
  -Szczerze to byłam dość zajęta - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
  Po drugiej stronie usłyszała głośne westchnięcie.
  -Florence, to naprawdę dobra oferta.
  -Więc pozwól zastanowić mi się nad nią trochę dłużej. Odezwę się, gdy wszystko sobie przeanalizuję - odezwała się po chwili.
  W praktyce miała zamiar skontaktować się z piłkarzem dopiero po rozwiązaniu sprawy ze zmarłymi. 
  Ronaldo przytaknął, po czym rozłączył się.
  Wtem, po zaledwie dwóch minutach znów usłyszała dzwonek telefonu. Tym razem nie sprawdziła kto dzwoni. Była przekonana, że to znów Portugalczyk.
  -Przecież powiedziałam, że się zastanowię. Trochę cierpliwości.
  -Witaj słoneczko, dobrze znów cię usłyszeć.
  Ten ochrypnięty od alkoholu głos poznałaby wszędzie. Przerażona rzuciła telefonem o ścianę roztrzaskując go na kawałki nim Noel zdążył powiedzieć coś więcej.

~*~  
Dzień dobry. Witam po krótkiej przerwie. Mam nadzieję, że na ten rozdział warto było czekać.
Spodziewajcie się w kolejnym zakończenia sprawy Jose i Amarilli. Nie oznacza to, że nie będzie już duchów, bo dar Flo do czegoś zobowiązuje.
A no i Noel #comeback
Buziaki