11 mar 2017

Rozdział 6

''Jestem diamentem, który zostawiłeś w kurzu. Jestem przyszłością, którą straciłeś w przeszłości. Wygląda na to, że nigdy nie byłam do porównania. Nie zauważyłbyś, gdybym zniknęła. Ukradłeś miłość, którą zachowałam dla siebie. I obserwowałam jak dajesz ją komuś innemu. Ale tych blizn nie kryję już dłużej. Znalazłam światło, które zamknąłeś wewnątrz. Nie potrafiłbyś mnie pokochać, nawet gdybyś próbował. Nadal nie jestem wystarczająco dobra? Nadal nie jestem tak dużo warta? Przepraszam za sposób, w jaki obróciło się moje życie. Przepraszam za uśmiech, który teraz noszę. Chyba nadal nie jestem wystarczająco dobra...''
~*~ 
  Zdjęcia, które umieszczała kolorowa prasa były niczym w porównaniu do rzeczywistej sylwetki Cristiano Ronaldo. Karmelowe tęczówki zahipnotyzowały Florence, gdy mimowolnie w nie spojrzała. Kryły w sobie jakąś tajemnicę, coś w rodzaju wewnętrznego bólu, który był tak dobrze przez niego strzeżony. Podając mu butelkę trunku zauważyła, że uśmiech jest także rzeczą godną podziwu. Miał dołeczki w policzkach, co powszechnie uważane jest za urocze. W kogoś takiego można było wpatrywać się godzinami. Nie zachowywał się jak gwiazda, wręcz przeciwnie, usiłował ukryć to, że jest znany. W obecności piłkarza, nawet cisza wydawała się czymś niezwykle przyjemnym. Ich palce się spotkały, wobec tego poczuła przyjemny prąd wzdłuż ciała. Rzucił w jej stronę swój boski uśmiech i zniknął w tłumie. Zupełnie tak, jakby nigdy się nie pojawił. Stanęła tyłem do blatu i wzięła głęboki wdech. Takie uczucie nie towarzyszyło jej od bardzo dawna. Nie wiedziała, co przeżyła kilka minut wcześniej, ale stało się to najlepszym wydarzeniem odkąd zamieszkała w Madrycie. W głowie wciąż odtwarzała krótką wymianę zdań, a w końcu jego boski wygląd. Niepodważalnie oczarował Florence.
  W tym samym czasie przez tłum pijanych osób przeciskał się wspomniany piłkarz. Bardzo ostrożnie niósł przygotowane przez barmankę drinki. Wcześniej nie miał okazji jej spotkać. Słodko się zaśmiała, gdy opowiedział jeden ze swoich żartów. Nie mogła opuścić jego głowy do czasu, aż dotarł do swojej loży. Tam przywitała go dziewczyna wcześniej poznana na imprezie oraz przyjaciel z żoną. Objął nową zdobycz i popijał whisky do skocznej muzyki. Z każdym kolejnym drinkiem obraz urokliwej barmanki zniknął z głowy Cristiano. Już nie pamiętał jak miała na imię, chociaż przyglądał się przyczepionej do koszulki plakietce. Po alkoholu wszystko wyblakło, a jego towarzyszka stała się piękniejsza. Pocałowała go, nim zdążył to zrobić. Nie było w tym żadnego uczucia, nic czego tak bardzo potrzebował. Usta kobiety przepełnione były jedynie fizycznym pożądaniem. Było jasne czego oczekiwała. Trudno się temu dziwić. Płeć piękna uwielbiała piłkarzy, a jak jeszcze byli przystojni i wolni to stawali się głównym celem. Tylko, że Ronaldo nie chciał być zdobyczą, nie pragnął seksu bez zobowiązań po pijaku. Twarze jego kochanek rozmywały się po wspólnie spędzonej nocy. Żadna z nich nie okazała się warta jakiegokolwiek uczucia.
  Marcelo nie pochwalał stylu życia przyjaciela. Mimo, że wspierał go w każdej sprawie, tej jednej nie potrafił zrozumieć. Dlaczego on ulegał wdziękom kobiet, które zamierzały potem opowiadać o ich spędzonej nocy? Jasne było, że za sprzedanie prywatności prasie, dostaną niezłą sumę pieniędzy. Dlatego Ronaldo stał się tak skrajną postacią. Czasem gazet chętniej pisały o jego prywatnym życiu, niż o sukcesach w piłce. Siedział z żoną naprzeciwko Cristiano, który przytulał się z nieznaną mu wcześniej panienką. Był tak zdesperowanym samotnikiem, że mimowolnie jego postawa stawała się żałosna. Brazylijczyk nie mogąc dłużej tego znieść, podszedł do pary. Delikatnie ich rozdzielił i chwycił za ramię przyjaciela. Nie spodziewał się, że spotka się z taką reakcją. Ronaldo wstał wściekły i odepchnął go. Stał się agresywny i nie przyjmował do siebie słów Marcelo. Logiczne było, że to przez w samotności wypite whisky. Jak na zawołanie, w loży pojawili się ochroniarze, którzy bez zastanowienia, chwycili piłkarza za ręce. Przepychając się przez tłum, skierowali się w stronę drzwi. Za nimi pobiegło małżeństwo, a niedoszła kochanka gdzieś zniknęła. Z resztą, było to do przewidzenia.
  -Nie wierzę, że mogłem do tego dopuścić - rzucił tonem przepełnionym poczuciem winy.
  -Z nim dzieje się coś złego. Potrzebuje kogoś, kto zmieni jego nawyki - odparła Clarisse.
~*~
  Dopiero o piątej nad ranem, Florence zjawiła się w mieszkaniu. Była wykończona całonocnym staniem za barem. Próbowała nie myśleć o poznanym piłkarzu, lecz było to niezwykle trudne. Leżąc w łóżku zastanawiała się co takiego robi i z kim jest. Ciekawiło ją jak wygląda życie najlepszego gracza świata. Czy był szczęśliwy mogąc pozwolić sobie na wszystko? Niepodważalnie był zupełnie inną osobą niż opisywały gazety. W jego zachowaniu nie widziała wywyższania się i samouwielbienia, a przecież plotkarskie portale chętnie piętnowały na nim takie cechy. Zasnęła dopiero wtedy, gdy mózg był zbyt słaby na ciągłe odtwarzanie ich krótkiego spotkania. 
  Miejsce, w którym się znalazła nie przypominało jej małego mieszkania. Było czymś w rodzaju starego, opuszczonego cmentarza. Nagrobki stały zapuszczone, najwidoczniej ludzie zapomnieli o swoich przodkach. Tylko światło księżyca oświetlało alejki porośnięte wysoką trawą. Nie tylko nie zjawiali się tu żałobnicy, ale także osoby odpowiedzialne za utrzymanie porządku. Można było stwierdzić, że to miejsce zostało zupełnie zapomniane, z nieznanego powodu. Florence błądziła wśród alejek szukając sensu pojawienia się tutaj. Wiedziała, że obraz przesyła jej duch potrzebujący pomocy. Mimo tego, nie potrafiła odgadnąć zagadki. Z nieba zaczął padać rzęsisty deszcz, który utrudniał widzenie. Szła dalej licząc na to, że natknie się na zmarłego. Nie pomyliła się. Dostrzegła go stojącego przy jednym z zapuszczonych nagrobków.
  -Dlaczego tu jesteśmy? - zapytała ostrożnie, nie chcąc go rozzłościć. 
  -Ciężko uwierzyć w to, że dla bliskich już nie istnieję - odpowiedział po chwili stojąc tyłem do Florence. 
  -Jak umarłeś? 
  Odwrócił się umożliwiając jej spojrzenie w jego twarz. Krył w sobie tak dużo bólu, mimo, że był taki młody. Zaczęła współczuć mu, bo los nie okazał się dla tego człowieka łaskawy. Nim wszystko zaczęło znikać, zdążyła zapamiętać napis na jego grobie.
  Obudziła się nie potrafiąc złapać normalnego oddechu. Przetwarzała w głowie wizję przesłaną przez ducha. 
  -Nazywa się Jose Garder. Musiał zostać zamordowany - odezwała się, gdy dostrzegła w sypialni Patricka. 
  Gdy tylko przetworzyła informacje, postanowiła działać. Ten mężczyzna potrzebował jej pomocy. Kochała dawać duchom nadzieję na odejście tam, gdzie ich miejsce. Jednak jeszcze lepiej się czuła, gdy rzeczywiście się tu udawało. Miała zaledwie dwadzieścia cztery lata, a już wiele dusz uzyskało wyczekiwany spokój z jej udziałem. Nie wypierała się swojego daru, wręcz przeciwnie, używała go by dawać radość innym, ale i sobie. 
  Uruchomiła komputer i zaczęła wyszukiwać adresów opuszczonych, madryckich cmentarzy. Była pewna, że odpowiedź znajdzie właśnie w tym mieście. Spisała na kartkę kilka potencjalnych miejsc. Zjadła szybkie śniadanie, nie odczuwając większego głodu. Nie wiedziała czego ma się spodziewać po cmentarzu. Czy będzie wyglądał tak ponuro, jak w jej wizji? Na wszelki wypadek zabrała długie spodnie i koszulkę, po czym ruszyła pod prysznic. Uwielbiała, gdy strumień wody pokrywał jej ciało. Spływały z niej wszelkie roztargnienia, smutki i negatywne emocje. Za to jej głowę znów zajęły myśli o Cristiano. Pojawiały się mimowolnie i w niespodziewanych sytuacjach. Zastanawiała się co robi, nie pierwszy już raz. Cicho liczyła, że pojawi się znów w klubie. Sama obecność mężczyzny była przeżyciem nie do opisania i Florence nie spodziewała się tego kiedykolwiek. Dawniej mijały miesiące zanim ktoś zdobył jej sympatię, nie mówiąc już o zauroczeniu. Trudno był się przywiązać, a jeszcze trudniej pokochać. Teraz nastał moment, w którym kobieta nie była pewna co wydarzyło się podczas pierwszego spotkania. Bez wątpienia, ten stan nie zamierzał odejść szybko.
  Ruszyła w kierunku wskazanym przez mapę. Oczywiście, że obawiała się. Każde spotkanie z duchem pozostawiało po sobie melancholię. W końcu poznawała ich historie, przeżycia i wreszcie sam moment śmierci. Wiele razy płakała w poduszkę nie potrafiąc poradzić sobie z ich cierpieniem.
  Na obrzeże Madrytu kursowało niewiele autobusów. Po dobrych czterdziestu minutach Florence wraz z Patrickiem znalazła się na pustkowiu. Otaczał ich jedynie gęsty las, który przyprawiał o ciarki mimo tego, że był dzień. Słońce miało problem żeby przebić się przez korony drzew. Nie było w pobliżu żywej duszy, zupełnie tak jakby cała okolica była nawiedzona. Jednak ona postawiła sobie jasny cel i musiała odłożyć na bok swój strach. Dotarli do starego ogrodzenia aż w końcu ukazał się cel podróży. Rzeczywiście cmentarz był ponury. Wyglądał tak jak w wizji kobiety i tylko pora dnia dodawała trochę spokoju całemu miejscu. Zaczęli szukać nagrobka Jose. Problem pojawił się od razu, bo były bardzo stare. Niektóre miały zmazane napisy, a jeszcze inne całkiem się rozpadały.
  Po jakimś czasie dostrzegli to, czego szukali. Jednak to, co można było powiedzieć o grobie to to, że był naprawdę mocno zbezczeszczony. Wystarczyło się przyjrzeć by dostrzec trumnę z ciałem Jose Gardera.

  
~*~ 
Wydaje mi się dość krótki
Na rozwiązanie akcji musicie jeszcze trochę poczekać